-jestem trochę smutna.
-dlaczego?
-dla odmiany.
Zaśmiałam się ubrudzona czekoladą. Odepchnęłam rękę Louisa, która wkładała mi do ust kolejną łyżkę lodów. Jemy je od godziny. Chłopak specjalnie biegł do sklepu w środku nocy, bo mi się zachciało.- Już nie mogę - zachichotałam i wytarłam się chusteczką.
- Etam nie możesz. Junior musi jeść. - dostałam kolejną porcję.
Przełknęłam lody i wzięłam poduszkę uderzając go po głowie. Zaśmiał się i odstawił pudełko do lodówki. Zeskoczyłam z krzesła i podreptałam do łazienki. Jezu, znów siku. Dzieci bardzo uciskają kobietą pęcherz. Nie mają litości. Umyłam ręce i twarz od czekolady, a potem wróciłam.
- Idziemy spać? - objął mnie ramieniem.
Pokiwałam twierdząco głową. Ziewnęłam wtulając się w chłopaka. Zaprowadził mnie do sypialni. Położyłam się do łóżka razem z nim. Mój przyjaciel od kilku dni spał ze mną, ponieważ termin był już niedługo. To było urocze z jego strony. Martwił się. Już zasypiałam, gdy poczułam że prześcieradło staje się mokre. Przekręciłam się na plecy i usiadłam nerwowo trzymając się za brzuch.
- Louis! - wrzasnęłam przerażona.
Chłopak wystraszony zleciał z łóżka. Wstał patrząc na mnie.
- Co ....że już?!
- Chyba mi wody odeszły - pisnęłam i poczułam skurcze.
Stał chwilę nie widząc co zrobić po czym zaczął kręcić się po pokoju. Pakował moje rzeczy i ubierał siebie. Potem pomógł mi zrobić to samo. Delikatnie mnie objął i sprowadzał na dół kamienicy. Idziemy do auta. Siedziałam z tyłu głęboko oddychając. Lou starał się jechać bardzo szybko. Zamknęłam oczy jęcząc z bólu. Tak, to boli. Bardzo boli.
- Zaraz będziemy. - pocieszał mnie.
- Aa! - wydarłam się już przy szpitalu.
Zdenerwowany prowadził mnie do środka. Nikt się jakoś za bardzo nie interesował porodem. Louis zaczepiał lekarzy, ale ci się gdzieś spieszyli.
- No kurwa mać! Ona rodzi tak?! - krzyknął.
Od razu ktoś się przy mnie znalazł. Prowadził mnie na porodówkę. Louis był ciągle przy mnie.
- Wsparcie ojca bardzo ważne - powiedziała położna.
Nie miałam siły zaprzeczać czy potwierdzać. Sapałam głośno, gdy pomagali mi się przebrać. Leżałam na specjalnym fotelu z rozwartymi nogami. Coraz ściskałam mocno dłoń Lou krzycząc. Zacisnęłam mocno zęby i parłam. Ból warty zachodu.... Po pięciu męczących godzinach trzymałam na klatce mojego synka. Takiego malutkiego z niebieskim kocyku. Był śliczny. Uśmiechnęłam się do niego zmęczona. Louis odgarnął mi włosy z czoła. Zabrali mojego maluszka na badania, a mnie przewieźli na zwykłą salę. Zasnęłam bardzo, bardzo wyczerpana.
~Harry~
Byłem na lotnisku, gdy dostałem niespodziewany telefon od Louisa. Tomlinson dawno gdzieś wyjechał i tak naprawdę nie wiedziałem gdzie jest. Ukrywał się czy co? A może pomagał mi szukać Ariel. Ale to co mi powiedział, kompletnie mnie zszokowało. Stałem jak wryty nie mogąc się ruszyć. Dopiero po dobrych dziesięciu minutach zacząłem zapierdalać do szpitala. Nie mogłem w to wszystko uwierzyć, ale nagle zaczęły mi się układać te fakty. Już wiem czemu uciekła. Ze strachu.
Wpadłem zdyszany do budynku. Zacząłem wypytywać pielęgniarek o Ariel. Powiedziałem, że jestem ojcem i od razu mnie zaprowadziły do odpowiedniej sali. Mała spała po porodzie, a Louis trzymał moje dziecko. Nasze dziecko. Matko...
- Cześć... - wydusiłem z siebie.
Podniósł głowę i popatrzył na mnie. Podszedł i delikatnie podał mi synka.
- Gratuluję - szepnął cicho. - Harry Junior.
- Jezu... - patrzyłem na moje maleństwo nie mogąc uwierzyć. - Cześć maluchu...
- Ariel mnie zabije, ale to było warte wygadania.
Usiadłem przy jej łóżku kołysząc delikatnie synka. Louis został i byłem mu za to wdzięczny. Położna zdziwiła się gdy weszła z dokumentami.
- Ym...przyniosłam akt urodzenia...Któryś z ojców może wypełnić?
Zaśmialiśmy się cicho oboje. Louis wziął dokument i wpisał to co mu podyktowałem. Rzeczywiście Ariel nazwała go Harry Jr. To cudowne...